Opowiadanie

Miecz Samuraja
cz. II

Co teraz?! - spytała rozpaczliwie Persephona. Stała na głowie wielkiego zielonego smoka oparta jedną stopą o jeden z jego rogów, a drugą o jego brew. Smok balansował swoim długim, wężowym ciałem, opierając się samym czubkiem mordy o dziurę w suficie świątyni.
- To nie moja wina, że nie mieścisz się w drzwiach! - zawołała dziewczyna do warczącego wściekle gada.
- Milcz! Kobieto! - wychrypiał Laothan - Pamiętaj, że wystarczy jeden mój ruch, a spadniesz i wtedy ja cię pożrę! - smok machnął ostrzegawczo łapą, ale stracił równowagę i boleśnie uderzył się brodą w skałę. Persephona przeleciała do tyłu, ale chwyciła się smoczego grzebienia. Laothan ryknął i otrząsnął się wściekle, zrzucając intruza na ziemię.
- Ostrzegałem! Jeszcze jeden taki wybryk, i cię zabiję! - krzyknął.
- Ale wtedy nie trafisz do Cana - auważyła Persephona, leżąc na plecach.
- Przecież ty też nie wiesz, gdzie on teraz jest...
Persephona zamyśliła się przez momencik.
- Ach, no masz rację. Weź mnie z powrotem na głowę i pozwól wyjść...! - zaszczebiotała słodko. Laothan zdumiał się przez chwilę, ale nie mówiąc nic wsadził sobie dziewczynę na łeb i wyprostował się. Gdy Persephona gramoliła się na zewnątrz otworu w suficie, odezwał się.
- Dziwna jesteś, kobieto.
- Och, wiem - odparła Persephona gdzieś z góry - Tacy są ludzie, smoku!
- Aaargh, znam ludzi! Wiem jak się zachowują! Ale pierwszy raz widzę człowieka, który nie dość, że bezczelnie budzi mnie ze snu i wymyśla jakieś androny to jeszcze każe mi latać na koniec świata!
- Nie kazałam ci nic takiego! - Sapnęła Persephona. Wyszła z dziury i stanęła obok, patrząc w dół na zagniewanego smoka.
- Zaraz, powiedziałeś... latać?!
Laothan przykucnął i gwałtownie wyprostował się, wystrzeliwując pionowo z dziury jak korek z butelki. Śmignął obok zaskoczonej dziewczyny i skręcił w locie, nie zwalniając tempa.
Zadarła głowę do góry, patrząc jak na tle rozgwieżdżonego nieba smok kręci serpentyny i beczki, całkiem jak szarfa na wietrze. Przeleciał obok niej wołając radosne: juhuuu!, zatoczył jeszcze parę kręgów i wylądował na trawie nieopodal.

Teraz Persephona mogła zobaczyć Laothana w całej okazałości: był długi jak ogromny wąż, miał piękną głowę ozdobioną wielkimi rogami, mądre oczy pod krzaczastymi brwiami i dłuuugie, podobne do rybich, ruchliwe wąsy. Wzdłuż smoczego grzbietu ciągnął się czerwony grzebień, ogon zakończony był wielobarwną płetwą w kształcie wachlarza, smukłe łapy uzbrojone były w ptasie szpony. Po tym krótkim locie smok promieniał radością, odbijając odległe światła miasta w swych ciemnozielonych łuskach.
- Ha! Dziewczyno! To było najlepsze wynagrodzenie, jakie mogło mnie spotkać bo tych wszystkich dziesiątkach lat, które przeleżałem w uśpieniu!
- Proszę, mów do mnie po imieniu - zawołała Persephona spuszczając wzrok.
- Dobrze - odparł uprzejmie smok - będę ci mówił po imieniu, Pers'phono - podkreślając jej imię skłonił się, zginając swe dziwaczne, ptasie nogi w łokciach. Dziewczyna zeszła w dół pagórka, będącego zewnętrznym sklepieniem świątyni.
- Co teraz? Gdzie pójdziemy?
Laothan podrapał się niepewnie po piersi.
- Chm... Sam nie wiem. Podejrzewam, że masę rzeczy się zmieniło, gdy ja spałem. Myślę, że powinniśmy odwiedzić pozostałe bóstwa w świątyni Len-Chuan-Sesh.
- Serce Persephony szybciej zabiło.
- Czy my... tam polecimy? - spytała nieśmiało, czując, że zaraz może ziścić się jej największe marzenie. Laothan spojrzał na nią dziwnie.
- To oczywiste, inaczej nie dostaniemy się na wyspę, chyba nie zabierzesz mnie łódką? - zaśmiał się pretensjonalnie. Persephona rozdziawiła usta w szerokim uśmiechu i zawirowała wokół własnej osi.
- Oj, smoku, nawet nie wiesz jak bardzo się z tego cieszę!
Laothan spojrzał na nią badawczo.
- A cieszysz się, że będziemy szukać Cana?
- Oczywiście! - przytaknęła.
- Wiesz, że będziesz musiała rozstać się z wszelkimi swoimi bliskimi i sama, tylko ze mną, udać się w długą podróż, nie wiadomo jak się kończącą? Musisz być pewna. Mnie nie budzi się na daremnie.
- Przecież cię już zbudziłam! Proszę cię, ruszajmy! - pisnęła dziewczyna.
- Jesteś pewna!? - zaryczał smok podnosząc się z przednich łap. Cisza, jaka nastąpiła po tym zapytaniu, przytłoczyła ich obojga. Naprzeciw siebie stał wielki, lśniący zielony smok i niska czarnowłosa dziewczyna ubrana w proste beżowe ubranie.
- Pamiętaj, że to TY jesteś ode mnie zależna, a nie JA od ciebie - powiedział Laothan - będziesz musiała sobie często sama radzić, bo nie zawsze ja przyjdę ci z pomocą. Chcesz dokonać wielkiego czynu - odnaleźć właściciela tego miecza i donieść go tam całego. Sama!
- I ty - odparła dziewczyna. Smok stał, patrzył się na Persephonę, i lśnił.
- I ja - przytaknął w końcu - Ujęłaś mnie sobą, zuchwała, niemądra kobieto, dlatego postaram się pomagać ci kiedy tylko będę mógł. Ale nie obiecuję, że zawszę będę z tobą. Ale będę się starał - potwierdził.
A niech to - pomyślał sobie Laothan - zachowuję się, jakbym składał przysięgę wierności jakiemuś wielkiemu samurajowi, a nie zwykłej smarkuli z nie wiadomo skąd zaopatrzonej w potężny miecz i wielką chęć odnalezienia jego właściciela. Sama nie wie, jak potężny przedmiot teraz posiada i z pewnością sobie z nim nie poradzi. Ale, niech mnie pokażą wszystkie mniejsze bóstwa i bóstewka, pomogę jej, bo chyba zaczynam dostrzegać, jak wielka drzemie w tej kobiecie siła! Och, to znaczy w Pers'phonie...
- Pers’phono, pozwól no tutaj - skinął Laothan.
Dziewczyna, już całkiem zbita z tropu, podeszła powoli do smoka. Schylił głowę do jej poziomu i szepnął:
- Będziesz się mocno trzymać?
- Będę...
- No to trzymaj się jeszcze mocniej! - zawołał Laothan i wystartował z miejsca łapiąc pod pachę Persephonę.
Dziewczyna pisnęła, ale smok trzymał ją mocno i bezpiecznie. Spojrzała w dół - z przerażającą prędkością ziemia uciekała i oddalała się im z pod nóg - i chwyciła smoka za szyję. Laothan zręcznie przełożył ją sobie na kark i wyprostował grzebień, aby dziewczyna miała się za co chwycić. Pozbawiony tego pakunku wyprężył się i paroma mocnymi, poziomymi machnięciami ogona zaczął wzbijać się ukośnie pod górę. Persephona ściskając z całej siły nogami kark smoka schyliła głowę pod naporem wiatru i oto co zobaczyła: szybowali z niesamowitą prędkością ponad zielonymi łąkami świątynnej wyspy, aż spłynęli nad zatokę, unosząc się dosłownie pół metra nad taflą wody.
Laothan leciał, tak jak płynie węgorz, płynnymi esami prąc w powietrze. Woda obryzgiwała brzuch smoka i nogi Persephony. Była późna noc, woda i niebo były smoliście czarne, lecz ta ostatnia odbijała żółte światła z latarni i domów na pomostach. Szybując nad ulicami z pomostów, poprzez stojące w wszechobecnej wodzie miasto, Persephona dziwiła się, że nie zauważyła ani jednego człowieka, który mógłby ich zobaczyć.
Może Laothan rzucił czar na to zatopione miasto, tak, aby nikt nie mógł zobaczyć lecącego smoka i dziewczyny? Gdy smok, jak poduszkowiec, sunął cicho i lekko między pomostami przystani dla łódek , Persephona dostrzegła swój dom.
- Laothan! Patrz! Tam jest mój dom!
Smok zwolnił i obrócił łeb we wskazanym przez dziewczynę kierunku. W jednym ze świecących się na żółto okien widać było pochylone dwa cienie. Persephona wciągnęła powietrze.
- To moja mama i tata, Mayatuna i Jermy Keshahowie - wyjaśniła Laothanowi. Smok przytaknął.
- Więc nazywasz się Pers'phona Keshah, tak? Nie jest ci smutno zostawiać rodziców?
- Nie nazywam się Keshah, a oni nie są moimi prawdziwym rodzicami. Jermy znalazł mnie kiedyś gdy pływałam w małej dłubance w jego przystani. Byłam oczywiście porzuconym niemowlakiem, wiesz, wcale nierzadko tak bywa - mówiła pogodnie Persephona. - Zresztą jestem trochę inna z wyglądu niż Jermy czy Mayatuna. Nie mają takich prostych czarnych włosów i takich oczu jak ja!
- To fakt, masz niezwykłe oczy, tylko raz widziałem taki typ, jaki ty masz.
- U kogo?
- Nieważne - odparł Laothan - Więc przygarnęli cię, tak?
- Tak - i byli dla mnie bardzo dobrzy. Naprawdę dobrze mi się z nimi żyło, nigdy niczego mi nie brakowało. Ale...
- Nie płaczesz, że ich opuszczasz - dokończył smok.
- Owszem, myślę, że to może nawet lepiej. Dodatkowa osoba w domu to dodatkowa gęba do wykarmienia i ubrania, może szybko pogodzą się z tym, że ich opuściłam i będą mieli własne, rodzone dziecko. Kto wie...
- Rozumiem - powiedział smok i zwiększył prędkoś.
Dobrze - pomyślał sobie - że dziewczyna nie płacze ani nie przeklina rodziców, to bardzo ułatwi jej dalszą podróż. Będzie jej łatwiej przyzwyczaić się do nowych miejsc i ludzi.
Wkrótce wylecieli z Kangarry, rodzinnego miasta Persephony, i szybowali teraz nad otwartymi wodami morza. Po dwóch godzinach lotu, od wystartowania ze świątyni, zaczęło wznosić się słońce i bardzo szybko wstawać świt. Woda nie była już smoliście czarna, pełna odbić żółtych i białych świateł gwiazd, ale szara i lekko wzburzona. Podniósł się lekki wiatr, więc Laothan musiał wzbić się wyżej, aby nie zalewały ich fale.
Dziewczyna była przewiana i przemarznięta do szpiku kości, ale nie przyznawała się smokowi. I tak teraz nie mógłby nic zrobić. Niebo zszarzało, a potem zniebieściało, gdy słońce wypełzło zza horyzontu i znikły ostatnie gwiazdy. Frunęli tak przez dłuższy czas w absolutnej ciszy, aż wysokość słońca nad ziemią nie obwieściła oficjalnego poranka. Rozeszły się wszelkie chmury i pojawiło się błękitne niebo. Perspephona dostrzegła w oddali szare sylwetki wysp.
- Te wulkaniczne wyspy, to właśnie te, ku którym zmierzamy. Dokładnie w tą drugą od lewej - to jest Len-Chuen-Sesh, widzisz? - wyjaśnił Laothan.
Persephona przytaknęła. W nocy było jej potwornie zimno w jej prostej koszuli bez ramion, ale dzięki temu nie zasnęła podczas lotu. Teraz, gdy poranne słońce dostatecznie ją ogrzało, zrobiła się bardzo senna. Jedynie ciągły powiew wiatru i twarde ciało smoka nie pozwalało jej się zdrzemnąć. Lecz teraz dolatywali wreszcie do celu tej ich pierwszej wspólnej podróży, do wyspy świątynnej Trzech Bóstw, Len-Chuan-Sesh. Persephona była zbytnio znużona i jednocześnie podekscytowana lotem aby zastanawiać się nad czymkolwiek innym, ale Laothan ciągle intensywnie myślał, i obawiał się, że bogowie z wyspy niewiele mu pomogą.
- Pers'phono, żyjesz jeszcze? - mruknął po jakimś czasie do swego jeźdźca smok.
- Jako tako, jestem potwornie śpiąca - odparła ona. Laothan zniżył lot i znacznie zwolnił.
- Lepiej zdrzemnij się choć chwilę, do wyspy dolecimy za dwa kwadranse.
Pers'phona westchnęła z ulgą i położyła głowę na mocnym i ciepłym karku smoka. Laothan leciał tak wolno i delikatnie, aby ruchy jego mięśni nie przeszkadzały w odpoczynku dziewczyny. Sam czuł, że zaraz całkiem opadnie z sił. Ponad trzy godziny nieustannego lotu nad morzem męczyły nawet wielkiego smoka. Gdy już myślał, że Persephona zasnęła, usłyszał jak jeszcze o coś pyta.
- Laothan... Powiedz, kto ma takie oczy jak ja...? - mruknęła, na skraju przytomności.
Smok milczał przez chwilę. Gdy wyczuł, że dziewczyna już praktycznie śpi, odpowiedział:
- Samurajowie.

CDN.

txt. i rys.:
Double