Zielony
Smok obrócił się gwałtownie i spojrzał na sparaliżowaną strachem Persephonę.
Powoli wyprostował się na całą wysokość stając na tylnich łapach i
otrzepał się z pyłu. Wyglądał całkiem inaczej niż na płaskorzeźbie,
pomyślała Persephona. Bardziej
ludzko. Zwierz wydawał się niemal
przystojny. Smok spojrzał za siebie na zniszczony ołtarz i płaskorzeźbę,
która teraz leżała rozsypana w postaci pyłu po całej komnacie. Spojrzał
gniewnie na dziewczynę i odezwał się donośnym barytonem:
- Po coś mnie wzywała,
kobieto! Czyż nie mogłaś wezwać mych braci, Czarnego Żółwia, Białego
Tygrysa albo Czerwonego Feniksa?
Persephona cofnęła się o krok starając się równocześnie schować miecz
za plecy.
- Panie... - jęknęła
- Jesteś najpotężniejszy z nich wszystkich, a...
- Dlatego nie budzi się
mnie na daremne! - Zagrzmiał smok wymachując łapami. Wzrostem dwukrotnie
przewyższał człowieka.
- Panie... Laothanie...
- Persephona przypomniała sobie imię smoka - Jeden z twoich żołnierzy
zaginął, a ja jestem tu abyś pomógł mi go odnaleźć.
- Żołnierz? - zdziwił
się Laothan - Nie wiedziałem, że jeszcze istnieje zakon Zielonego
Smoka.
- Twoich Samurajów jest
już bardzo niewielu, a mogą nimi zostać tylko najlepsi wojownicy -
wytłumaczyła Persephona, z szacunkiem chyląc głowę przed smokiem.
- Wiem KIM oni są, nie
musisz się mądrzyć, kobieto... - Smok urwał i jakby nagle złagodniał.
- Jak masz na imię?
- Persephona.
Laothan uśmiechnął się
lekko.
- Do czego to doszło,
żeby byle dziewczyny mnie wzywały. Jak ci się to w ogóle udało?
Persephona uniosła miecz, wciąż schowany w jedwabnej pochwie.
- Ten miecz to Ten-Niu,
należący do Can Er-Haia - mówiąc to wyciągnęła miecz z pokrowca. Klinga
zaświeciła lekkim, wewnętrznym blaskiem. Kątem oka Persephona dostrzegła,
że smok z zachwytem wciągną powietrze.
- Can Er- Hai... Więc
tak nazywa się właściciel słynnego Ten-Niu - powiedział Laothan -
Dobrze znam ten miecz, lecz zupełnie nie przypominam sobie samuraja
o tym imieniu. Czy wiesz, Persphono, jak zwał się jego ojciec?
Persephona uśmiechnęła się lekko przyzwyczajona do tego, że ludzie
często skracają jej imię.
- Can przypłynął do Kangarry
jakiś czas temu, gdzie zamieszkał u mojego ojca. Dopiero wtedy, gdy
nagle zniknął, dowiedziałam się, że był Samurajem Zielonego Smoka.
Przedtem nigdy niczego o sobie mówił, a ja też go oto nie pytałam.
Gdy zniknął, znalazłam jego miecz i wypłynęłam szukać Cana...
- Jakaż to siła pchała
cię ku temu, by odnaleźć właściciela miecza, Persphono? Nie kusiło
cię, by przywłaszczyć sobie taki skarb? - spytał łagodnie Laothan.
Persephona spojrzała smokowi prosto w oczy.
- Chcę znaleźć Cana nie
tylko po to, żeby oddać mu miecz - powiedziała cicho. Smok uśmiechnął
się ponownie swym lekkim, tajemniczym uśmiechem.
- Ach tak, miłość...
Wam, ludziom, chodzi tylko albo o zdobycie bogactwa, albo o mądrości,
albo o miłości - Rzekł Laothan - Dlatego mnie budzicie, abym wam...
- Pomógł - Wtrąciła gwałtownie
Persephona i spojrzała znacząco na smoka.
- Nie bądź bezczelna,
dziewczyno - powiedział już surowiej Laothan. - Pamiętaj, z kim rozmawiasz.
- To była bezczelność?
- zawołała Persephona - Nie obawiam się ciebie, Zielony Smoku, chcę
odnaleźć Cana i nie boję się nikogo i niczego.
Laothan warknął przeciągle, opadł na wszystkie cztery łapy i przysunął
swój nos do twarzy dziewczyny.
- Albo jesteś bardzo
głupia, albo faktycznie bardzo odważna - powiedział powoli - Czemuż
to akurat ja, Władca?
- Nie wiem - odparła
Persephona - Ale pomóż mi.
Smok żachnął się i z
powrotem wyprostował.
- Ha, dziewczyno, jestem
już za stary na takie zabawy. Mogłaś wezwać któreś z mniejszych bożków,
skorych do takiej bezinteresownej pomocy. Ale nie, wezwałaś akurat
mnie, jednego z najpotężniejszych. Dlaczego, sama nie wiesz. Czego
oczekujesz: że zabiorę cię na grzbiet i polecimy sobie nad światem
wypatrując tego Cana? Że go znajdę, ty mi podziękujesz , a ja z powrotem
sobie zasnę? Człowieku! Tego chcesz? - powiedział Laothan chodząc
po komnacie. W końcu przystanął i złożył łapy na piersi. Persephona,
ledwie zauważalnie, uśmiechnęła się.
- Dokładnie - odparła.
Smok bardzo powoli się
uśmiechnął. Jak w zwolnionym tempie rozszerzał wargi, aż w końcu otworzył
pysk ukazując rząd białych zębów. Śmiał się i śmiał, nie odrywając
wzroku od zdumionej dziewczyny. Odrzucił głowę do tyłu i zionął kulą
ognia w stronę sufitu. Spoważniał i wyprężając pierś spojrzał na Persephonę.
Za nim podpalone skrawki tynku opadały i gasły na podłodze.
- Ha! Masz moje słowo,
dziewczyno. Znajdziemy właściciela miecza. Choć jeszcze raz przed
emeryturą mam szansę poważnie się zabawić! |