Opowiadanie

Miecz Samuraja
cz. I
Zielony Smok obrócił się gwałtownie i spojrzał na sparaliżowaną strachem Persephonę. Powoli wyprostował się na całą wysokość stając na tylnich łapach i otrzepał się z pyłu. Wyglądał całkiem inaczej niż na płaskorzeźbie, pomyślała Persephona. Bardziej… ludzko. Zwierz wydawał się niemal przystojny. Smok spojrzał za siebie na zniszczony ołtarz i płaskorzeźbę, która teraz leżała rozsypana w postaci pyłu po całej komnacie. Spojrzał gniewnie na dziewczynę i odezwał się donośnym barytonem:
- Po coś mnie wzywała, kobieto! Czyż nie mogłaś wezwać mych braci, Czarnego Żółwia, Białego Tygrysa albo Czerwonego Feniksa?
Persephona cofnęła się o krok starając się równocześnie schować miecz za plecy.
- Panie... - jęknęła - Jesteś najpotężniejszy z nich wszystkich, a...
- Dlatego nie budzi się mnie na daremne! - Zagrzmiał smok wymachując łapami. Wzrostem dwukrotnie przewyższał człowieka.
- Panie... Laothanie... - Persephona przypomniała sobie imię smoka - Jeden z twoich żołnierzy zaginął, a ja jestem tu abyś pomógł mi go odnaleźć.
- Żołnierz? - zdziwił się Laothan - Nie wiedziałem, że jeszcze istnieje zakon Zielonego Smoka.
- Twoich Samurajów jest już bardzo niewielu, a mogą nimi zostać tylko najlepsi wojownicy - wytłumaczyła Persephona, z szacunkiem chyląc głowę przed smokiem.
- Wiem KIM oni są, nie musisz się mądrzyć, kobieto... - Smok urwał i jakby nagle złagodniał. - Jak masz na imię?
- Persephona.
Laothan uśmiechnął się lekko.
- Do czego to doszło, żeby byle dziewczyny mnie wzywały. Jak ci się to w ogóle udało?
Persephona uniosła miecz, wciąż schowany w jedwabnej pochwie.
- Ten miecz to Ten-Niu, należący do Can Er-Haia - mówiąc to wyciągnęła miecz z pokrowca. Klinga zaświeciła lekkim, wewnętrznym blaskiem. Kątem oka Persephona dostrzegła, że smok z zachwytem wciągną powietrze.
- Can Er- Hai... Więc tak nazywa się właściciel słynnego Ten-Niu - powiedział Laothan - Dobrze znam ten miecz, lecz zupełnie nie przypominam sobie samuraja o tym imieniu. Czy wiesz, Pers’phono, jak zwał się jego ojciec?
Persephona uśmiechnęła się lekko przyzwyczajona do tego, że ludzie często skracają jej imię.
- Can przypłynął do Kangarry jakiś czas temu, gdzie zamieszkał u mojego ojca. Dopiero wtedy, gdy nagle zniknął, dowiedziałam się, że był Samurajem Zielonego Smoka. Przedtem nigdy niczego o sobie mówił, a ja też go oto nie pytałam. Gdy zniknął, znalazłam jego miecz i wypłynęłam szukać Cana...
- Jakaż to siła pchała cię ku temu, by odnaleźć właściciela miecza, Pers’phono? Nie kusiło cię, by przywłaszczyć sobie taki skarb? - spytał łagodnie Laothan. Persephona spojrzała smokowi prosto w oczy.
- Chcę znaleźć Cana nie tylko po to, żeby oddać mu miecz - powiedziała cicho. Smok uśmiechnął się ponownie swym lekkim, tajemniczym uśmiechem.
- Ach tak, miłość... Wam, ludziom, chodzi tylko albo o zdobycie bogactwa, albo o mądrości, albo o miłości - Rzekł Laothan - Dlatego mnie budzicie, abym wam...
- Pomógł - Wtrąciła gwałtownie Persephona i spojrzała znacząco na smoka.
- Nie bądź bezczelna, dziewczyno - powiedział już surowiej Laothan. - Pamiętaj, z kim rozmawiasz.
- To była bezczelność? - zawołała Persephona - Nie obawiam się ciebie, Zielony Smoku, chcę odnaleźć Cana i nie boję się nikogo i niczego.
Laothan warknął przeciągle, opadł na wszystkie cztery łapy i przysunął swój nos do twarzy dziewczyny.
- Albo jesteś bardzo głupia, albo faktycznie bardzo odważna - powiedział powoli - Czemuż to akurat ja, Władca?
- Nie wiem - odparła Persephona - Ale pomóż mi.
Smok żachnął się i z powrotem wyprostował.
- Ha, dziewczyno, jestem już za stary na takie zabawy. Mogłaś wezwać któreś z mniejszych bożków, skorych do takiej bezinteresownej pomocy. Ale nie, wezwałaś akurat mnie, jednego z najpotężniejszych. Dlaczego, sama nie wiesz. Czego oczekujesz: że zabiorę cię na grzbiet i polecimy sobie nad światem wypatrując tego Cana? Że go znajdę, ty mi podziękujesz , a ja z powrotem sobie zasnę? Człowieku! Tego chcesz? - powiedział Laothan chodząc po komnacie. W końcu przystanął i złożył łapy na piersi. Persephona, ledwie zauważalnie, uśmiechnęła się.
- Dokładnie - odparła.
Smok bardzo powoli się uśmiechnął. Jak w zwolnionym tempie rozszerzał wargi, aż w końcu otworzył pysk ukazując rząd białych zębów. Śmiał się i śmiał, nie odrywając wzroku od zdumionej dziewczyny. Odrzucił głowę do tyłu i zionął kulą ognia w stronę sufitu. Spoważniał i wyprężając pierś spojrzał na Persephonę. Za nim podpalone skrawki tynku opadały i gasły na podłodze.
- Ha! Masz moje słowo, dziewczyno. Znajdziemy właściciela miecza. Choć jeszcze raz przed emeryturą mam szansę poważnie się zabawić!
txt:
Kontynuacja opowiadania w II części.